Ach te moje zachcianki.
Zachciało mi się koloru bordo i to nie
takiego do końca. Takiego wpadającego w
wino, podbitego amarantem bardziej niż fioletem. Co ja się namieszałam
barwników.. A się Pan W. najeździł za tymi barwnikami- z paniami w drogerii
już pewnie per ty sobie mówi i kawusie mu proponują. No tak- bo barwniki do
tkanin prędzej człowiek uraczy w drogerii czy
innym przemysłowym albo w sklepie całodobowym niż w pasmanterii. Nic dziwnego
przecież- wyskakujesz o 22 do sklepu na jednej nodze, bo chleba nie ma, a facet
ma w brzuchu niemałego głoda i kupujesz
przy okazji granatową farbkę, samo życie. Nie żebym tak praktykowała o 22 sama
po nocy chadzać, od czego mam Pana W. nie?
Tak po kilku bataliach z barwnikami,
łączenia w różnych proporcjach czerwieni z brązem, czasem czernią, za każdym
razem uzyskiwałam rudy/ miedziany/brązowy, niepotrzebne skreślić. Lubię te
kolory i to nawet bardzo, ale ja chciałam co chciałam i to bynajmniej nie był
kolor jednogroszówki. Napatrzyłam się na zdjęcia czesanek farbowanych przez
inne prządki, nie podam adresów, za dużo tego by było. Podyskutowałam sobie z
Aldoną i tak jak Koleżanka poradziła- odpuściłam sobie. I jak sobie odpuściłam
to mnie olśniło, że może te najprostsze rozwiązanie będzie najlepsze.
Zmieszałam różowy barwnik z mniejszą częścią brązowego, wszystko na oko,
wrzuciłam 100 g 2 ply Wensleydale na folię, 100 g czesanki do gara, zalałam
barwinkami i na ogień. Podgrzałam lekko i zostawiłam na całą noc, niech się
wchłania.
Oto co zastałam rano. Aż jęknęłam z
zachwytu. Zdjęcia o dwóch różnych porach dnia.
Wensleydale 100g 170 m 2 ply.
Przed. Miedziany. Też niezły.
Po. Ciemniejszy. Taki mojszy.
Asterix i Obelix misja czesanka.
Grzeje nawet nieskręcona.
Tutaj nie ogarniam lekko, rąk mi brakuje.
Czesanka nie wchłonęła całego barwnika,
było go naprawdę sporo, bo chciałam mieć pewność, ze wszystko złapie. Miałam
uprzędzionego BFL’a z jedwabiem o kolorach, bo ja wiem, mnie się to ze szmatą kojarzyło, tak kiepsko
złapała kolory czesanka. Trzeba było ratować, bo motek wyszedł mi tak puszysty
i mięciutki jak nigdy jeszcze. Wrzuciłam do gara z mieszanką winną i teraz
to ma ręce i nogi.
Przed.
Po.
A że pogoda nas rozpieszczała w niedzielę,
wczoraj też dawało po oczkach, to Pan W. zabrał mnie na spacer. Taka mała
dygresja- tylko ja przegapiłam zmianę czasu? Bo wstałam w niedzielę rano taka
wyspana, kawka, śniadanko, wzięłam się za obiad, wygnałam Chopa po jajka do
sklepu, bo jak kotlety bez jajek? No ja nie umiem bynajmniej. Wstawiłam
pyrki, odbyłam coniedzielny rytuał
zapierniczania tłuczkiem do mięsa, panierowałam, sru na olej i na talerz. I tak
sobie grzecznie zjedliśmy, po obiadku ciepłe portki na doopę i na spacer. I
dopiero na dole, jak już mi się obiad w brzuszku był uleżał, mój Osobisty
Nazecony mnie oświecił, że jest po 14. Przecież ja powinnam być jeszcze w lesie
z obiadem, a nie już po. A on jadł i nic nie mówił „Durna babo idź się połóż,
niedziela jest, nie musimy jeść w południe jak u mojej Mamusi”. Że też ja sama
nie zauważyłam, że mi się godziny w telefonie i na zegarku nie zgadzają? Coś ze
mną jest nie tak. To pewnie przez jesień. Bo my mieliśmy jeszcze jesień, śnieg to
tylko w lodówce był, którą nota bene muszę rozmrozić, czego bardzo nie lubię. No
dobra, to pokaże Wam trochę tej naszej jesieni.
A! Bo ja jeszcze komin ufarbowałam w
garze. Kolor poprzedni- róziowy z łososiowym i niewiemczymjeszcze, mdły jak
jasna doopa. Chodziłam w nim w zeszłym roku, nie, za dużo powiedziane, miałam
go na sobie kilka razy, przez kolor właśnie. No podobał mi się w motku, przy
facjacie już nie. To co? Do gara? Nawet minuty się nie zastanawiałam- wchodzę w
fazę fioletowy łączyć z szarym. I mam.
Dziuni dawno nie było prawda?
I półzez.
Jak ktoś wytrwał do końca, to ma mistrza. Wyżyć się musiałam, bo mi Ułani spod okienka dali popalić. Kabel, który łączy mnie z Wami wzięli i bezczelnie ucięli. Mieli uciąć, ale nie mój, tylko od anteny. Ale jak to stwierdzil Pan W.- oni są od robienia balkonów, na kablach się znać nie muszą. Całe szczęście dzisiaj już wszystko gra- jedna mała dziura w ścianie i jestem na stałe połaczona z piwnicą :) Poza tym chusta się robi, Razem-wiczka się dzieje,
czesanki nowe dotarły, kołowrotek się kręci, w garku się farbuje. Do następnego- miałam nadzieję, że
śniegu nie będzie do tej pory, ale o zgrozo!! Pada!! Herbaty!! Buźka :)))
Bossskie to bordo.
OdpowiedzUsuńZachorowałam!
Buziak dla dziuni:* :)
Ja teeeż zachorowałam i mam :D i fiolety za mną chodzą, a ciemny jeans się suszy- w amoku jestem jakimś :D
UsuńPółzez mnie rozkwiczał;-))
OdpowiedzUsuńPiękne kolory Ci wyszły, takie soczyste i energetyzujące, pisałam Ci już, że masz superzdolne łapki? Wieeem, pisałam :-))
Bo ja jakaś dziwna jestem z tym półzezem. No jak Mamusię kocham, a kocham, całozez mi raczej nie wychodzi, cholera wie czemu :D łapki są zdolne i granatowe, idę romansować z kwaskiem cytrynowym, żeby barwnik mnie opuścił :)
UsuńMogłybyśmy stworzyć straszny tandem, mój zez jest wręcz podręcznikowy, moge prowadzić kurs uporczywego zezowania ;-)) Nie możesz mieć wszystkiego zdolnego, to byłoby niesprawiedliwe, u Ciebie padło na łapki i dobrze zrobiło ;-))
Usuńa rukę z języka umiesz? bo ja taaak :P
UsuńNo weś, nie umię. To co, wymianka? ;-))
Usuńto wszystko jest zbyt cudne żeby na to tak po prostu patrzeć. Więc patrzę i się zachwycam, same cudeńka:) Takie kolorki to ja luuubię :D
OdpowiedzUsuńTo ja jezszcze pomiziam za Ciebie ok? I jeszcze dzisiaj wrzucę wensa na kołowrotek ;) Dzięki za miłe słowa w ten pochmurny dzień :)
UsuńRóżowy z brązem powiadasz? To muszę spróbować, bo bajeczny jest. W ogóle kolorystykę tym razem przedstawiasz rewelacyjną, i w miętkim i w okolicznościach przyrody. No, a i Ty też całkiem, całkiem, nie powiem. Jak będziesz wymieniać lodówkę, kup "no frost". Od siedmiu lat nie rozmrażam, ba, nawet nie wyłączam. Tak jak swojej pralki, piekarnika, kuchenki nie polecam (bubel na bublu), to lodówkę bardzo.
OdpowiedzUsuńAż sama nie wierzę, że to takie proste moze być z tym bordo. I ja nawet nie użyłam barwników do wełny tylko zwykłych "kakadu" (róż) i "biel i kolor" (brąz), bo na mojej prowincji tych do wełny nie uraczysz, a jacquardów na moje małe moce przerobowe zamawiać nie będę. Właśnie przerabiam BFL'a, lodówka musi poczekać, bo zimno, a ja bez czapki- szewc bez butów chodzi :)
UsuńAle wiesz co, może by my zrobili jaką włóczkę a la Twoje jezioro. Obydwa zdjęcia są takie, że aż mnie łapy swędzą, żeby odrobić kolorki. Tylko czy się da?
UsuńTy nie dasz rady? hihi :) z pewnością się da :) mogę podesłać Ci więcej zdjęć, jeśli chcesz ;)
Usuńnie wiem jak komin wczesniej wygladal, ale teraz prezentuje sie super :)
OdpowiedzUsuńKomin kolor miał ewidentnie nie mój, teraz jest cacy :) dzięki :))
UsuńO tak, z tego winnego garnka to Ty cudeńka żeś powybierała. Bardzo to wszystko udane kolorystycznie i na dokładkę, bardzo w moim guście. Brawa! I muszę to napisać... najczęściej jest tak, że to co najprostsze się sprawdza. Taki urok :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tej jesieni. U nas już od dawna jej nie ma. Ale uwaga dziś śnieg to raczej topnieje niż pada - nareszcie! I nawet rano tylko minus 1. Idzie ku lepszemu.
I zazdroszczę takiego dziana udanego. ja znowu w chuście utknęłam. Coś spierniczyłam i muszę pomyśleć jak naprawić. A myślałam, że skończę w poniedziałek. A tu środa i dupa sraka :(
ps. Te Twoje prezenty dla Intensywnej zabójczo piękne :)
Na całe szczęście u mnie śnieg leciutko popadał i zaraz nie było po nim śladu, ale zimno jest- właśnie jadę z czapką na jutro, bo jak ja mogę z gołą głową iść? Wstyd!
UsuńMam nadzieję, że uda Ci się naprawić błąd w chuście, bo już jestem ciekawa, jak wygląda. A prezenty dla Intensywnych były obiecane, cieszę się, że się podobają.
Kawki się ze mną napijesz? Bo właśnie zaparzyłam i muszę się napić, oczek nie widzę na żyłce :D
Pewnie, ze się uda. Musi! Za tydzień mam zabrać jako prezent dla Teściowej. Oficjalnie pochwalę się więc dopiero jakoś w połowie grudnia. No chyba, że Teściowa nie wytrzyma i otworzy od razu, to co ja się będę szczypać.
UsuńCo do śniegu, to właśnie na tym polega różnica w północy i południu (haha!) A kawą nie pogardzę, chociaż własnie walę miętkę :)
Kocham Cię całościowo za zezowatość połowiczną :) Też mogę być w klubie czasempatrzącychinaczej, bo robię zeza, że ho ho :)
OdpowiedzUsuńOjjjj, jakie piękne bordowe winko Ci wyszło. CUDNE. Przypomniało mi się, jak ładnych parę lat temu bawiłam się w farbowanki. Szyłam sobie różne sukienki, tuniki z surówki bawełnianej, lnianej i jedwabnej i sama farbowałam. Fajna to była robota, bo prawie za każdym razem była kolorowa niespodzianka. Nie wspomnę już o zazdrosnych spojrzeniach koleżanek, bo kiecka w dizajnie i kolorze unikatowa.
A u mnie tyle śniegu nawaliło, że jeszcze leży na obrzeżach. Ale ponoć w połowie listopada ma być +16. I chcę tak !
Nie dziwię Ci się, ja też bym nie chciała zimy w październiku, przecież to powinny liście opadać dopiero :) a półzeza mogę dziś robić i straszyć, no chyba że będzie cukierek ;) a takie malowanie po materiale musi sprawiać niezła frajdę, też planuję na wiosnę :) matko kochana- ja już mam plany na wiosnę?
UsuńZachwycające kolory...! Zazdroszczę, sama nie ogarniam farbowania, co nie spróbuję, to włóczka do śmieci :) PIĘKNE!
OdpowiedzUsuńDlaczego Twoja farbowana włóczka ląduje w śmieciach? Robisz z wełny filc? Bo jak tak, to temperatura za wysoka podczas farbowania, nie można mieszać w garnku, najlepiej nawet na wełnę nie patrzeć i zostawić, aż sama ostygnie. Czytałam u Ciebie, że jesteś uczulona na wełnę- a próbowałaś nosić coś z alpaki? Bo ona jest dobra dla alergików, gdzies wyczytałam ;) I grzeje ;)
UsuńFiolety z szarościami też bardzo lubię....
OdpowiedzUsuńNiby bardziej mi się podoba szary od fioletowego, ale to połączenie wyjątkowo gra ze sobą :)
Usuń